„Red Moon Tide” (Czerwony księżyc) w reżyserii Loisa Patiño to film usytuowany w pewnej wiosce na galicyjskim wybrzeżu Hiszpanii. Ukazuje mieszkańców stojących w bezruchu, na błotnistych plażach, na ulicach, przy tamie, obok tajemniczej skały przypominającej falę, która zatopiła łódź rybaka i wciągnęła go pod wodę, zapoczątkowując w ten sposób klątwę. Rozmawiają głosem lektora, ich relacje nakładają się na siebie, a słowa zataczają kręgi raczej niż opowiadają linearną historię. Mieszkańcy wciąż mówią o rybaku Rubio, o czerwonym księżycu, bestii, morzu – nawet jeśli wszystko nadal wygląda tak samo, mówią, że minęło już tysiąc lat. Nadchodzi jednak ruch, trzy wiedźmy schodzą z góry, w ścieżce dźwiękowej słychać mokre kroki, ciśnienie wody rośnie, a łuski migoczą w głębinach. Jak sugeruje stara mapa otwierająca film, magiczne opowieści o zdradzieckich wodach, utopionych żeglarzach i potworach z głębin sięgają daleko w przeszłość – jakim więc cudem są dziś u swego kresu?
Krótki metraż zatytułowany „Popiół imieniem jest człowieka” autorstwa Eweliny Rosińskiej przechodzi od portretu osiemdziesięcioletnich dziadków artystki do spojrzenia na elementy i obrazy narodowo-katolickiej narracji w polskim krajobrazie. Artystka przeczytała w pismach jednego z malarzy, że dla niego polski krajobraz wydaje się nieustannie przyciągać nasz wzrok do ziemi, sprawiając, że patrzymy nie na horyzont, ale pod nasze stopy, na kości zakopane pod każdym krokiem. Tytuł filmu został zapożyczony z kościelnej tablicy ogłoszeń w Nowej Grobli na Roztoczu. W centrum poszukiwań Rosińskiej znajdują się roztoczańskie wzgórza, zaś Kraków i Lwów stanowią granice obszaru, w którym robione były zdjęcia.