Poszukiwaczki złota

Stepowanie? Jest. Sekwencja dream ballet? Proszę bardzo. Scena i backstage? Oczywiście. Czego brakuje? Piosenek! Sally Potter to królowa zgrywy: zmajstrowała musicalowe widowisko pełną gębą i włożyła do niego raptem dwie piosenki, które – jeśli mamy być szczerzy – dalekie są od utworów, które można by nucić po wyjściu z kina. Wyśmiany w czasie premiery w 1983 roku debiut Potter prawie kazał reżyserce zwątpić w swoje umiejętności. A jednak Poszukiwaczki złota to rzecz niebywała.
Wizualnie to połączenie skutych lodem pejzaży rodem z Męczennicy miłości Davida W. Griffitha z Procesem Orsona Wellesa, zaś narracyjnie kręcimy się wokół surrealistycznych filmów niemych i klasycznej serii filmów o poszukiwaczkach złota – szansonistkach i tancerkach, które w złamanych kryzysem Stanach Zjednoczonych szukały mężów wśród bogatych widzów broadwayowskich widowisk. Jeśli brzmi to jak dziki pomysł, to właśnie takim jest!
Julie Christie występuje tu w roli aktorki o urodzie przeliczalnej na złoto, zaś Colette Laffont gra ciekawską pracowniczkę banku, która próbuje zrozumieć naturę przepływu pieniądza. Wraz z rosnącą świadomością kobiet rodzi się w nich bunt, podjudzany jeszcze przez eksperymentalną muzykę Lindsay Cooper, a całość stanowi feministyczne przepisanie historii kina. Może kiedyś, w piękniejszej przyszłości, Poszukiwaczki złota osiągną status Jeanne Dielmann – innego filmu z niemal wyłącznie kobiecą obsadą i ekipą filmową (i z tą samą znakomitą operatorką, Babette Mangolte)? To byłaby kropka nad i oraz piękne zwieńczenie tej historii.
Patrycja Mucha