Niezdefiniowana przestrzeń publiczna

  • Niezdefiniowana przestrzeń publiczna

    Public Assemly, fot. Neil Cummings, CC 2.0

Rozpoczęcie dyskusji o formule zagospodarowania Placu Defilad wymaga podjęcia próby określenia roli, jaką powinien on odgrywać w przyszłości. Bez jakiegokolwiek doprecyzowania, idee związane z otwartością i demokratyzacją miasta pozostaną tylko pustymi sloganami.

Przestrzeń publiczna jest papierkiem lakmusowym pozwalającym badać żywotność tkanki miasta. Prywatyzowane i komercjalizowane place zmieniają się w ciągnące się po horyzont parkingi zwiastując śmierć jego społecznego ciała. Im dotkliwszy staje się brak możliwości spotkania innych ludzi i przebywania w grupie bez konieczności kupienia czegokolwiek, tym istotniejsza wydaje się potrzeba zdefiniowania na nowo granicy pomiędzy indywidualnością, a wspólnotą. Miejskość może być w tym kontekście pochodną kultury demokratycznej, którą powinna promować.

Czy istnieją jednak jakiekolwiek korzyści z fizycznego gromadzenia się w jednym miejscu? Co to znaczy, że przestrzeń jest lub nie jest publiczna? Archetypiczna Agora była ideą polityczną – służyła wymianie myśli i budowała poczucie wspólnotowości uprawnionej do czynnego udziału w życiu społecznym części obywateli. Historyczne koncepcje sfery publicznej nie mają już jednak przełożenia na współczesne miasta, w których place, ulice i skwery stały się punktami tranzytu pomiędzy domem, pracą i komercyjną rozrywką. Wynikająca z tego faktu utrata znaczenia politycznego umożliwia rozmaitym aktorom życia miejskiego zawłaszczanie przestrzeni i nadawanie jej tożsamości, która trwale wyklucza część aktywności i związanych z nimi osób. W taki sposób powstają reprezentacyjne „salony” dzielnic i lokalne centra życia klubowego, serwujące sąsiadom głośną muzykę 24 godziny na dobę.

Tymczasem, jak wskazuje historyczka sztuki Rosalyn Deutsche, prawdziwa przestrzeń publiczna powinna być „miejscem pustym” i pozostać w dużej mierze niezdefiniowana. Określanie jej formy w oparciu o odgórnie określane uniwersalne systemy wartości prowadzi bowiem do stworzenia nowej formy podporządkowania i kontroli. Warszawski Plac Piłsudskiego jest co prawda pusty, ale jego oficjalny i formalny charakter stanowi istotną barierę dla powstania różnorodnych typów aktywności. Kto jest mile widziany w danej przestrzeni, a kto nie? Czy jest ona nadzorowana? Czy jest ona w jakikolwiek sposób zaprogramowana? Jeżeli tak, to przez kogo? Do czego ma służyć i kto będzie czerpał z tego korzyść?

Odpowiedzi na te pytania składają się na rzeczywisty obraz tego typu miejsc. I tak na przykład osoby bezdomne często wyrzuca się z przestrzeni uznawanych za otwarte, zwłaszcza jeżeli zostały one zrewitalizowane lub doinwestowane z publicznych pieniędzy. Ich „ulepszanie” często dokonuje się kosztem najsłabszych grup, będących niewidzialnymi ofiarami walki o „prawo do miasta”. Ludzie, którzy nie sprzyjają tworzeniu pewnego z góry narzuconego wizerunku danego obszaru są z niego wykluczani. Dlatego właśnie centra handlowe zawsze będą tylko substytutami przestrzeni publicznych, które nie są w stanie wygenerować prawdziwej, miejskiej aktywności. „Nie ma demonstracji w Disneylandzie”, jak pisze Michael Sorkin. Teoretycy radykalnej demokracji wskazują na jej paradoksalny charakter: z jednej strony władza jest w rękach całego społeczeństwa, z drugiej jednak nie należy do nikogo. Prawdziwie inkluzywna może być w tym kontekście tylko pustka, która wypełnia się zmiennym i tymczasowym znaczeniem i treścią.

Polityczny charakter sfery publicznej przez wielu postrzegany jest jako problem. Odbywające się w jej ramach społeczne rytuały często są ze sobą sprzeczne i prowadzą do powstawania sporów. Temat ten porusza profesor Maria Poprzęcka pisząc, że „traktowanie sfery i sztuki publicznej jako obszarów uniwersalnych, usytuowanych ponad konfliktową rzeczywistością zatomizowanych jednostek, czysto prywatnych zróżnicowań i partykularnych interesów, jest iluzją, jeśli nie hipokryzją”. Teoria radykalnej demokracji zakłada, że konflikt jest nierozerwalnym elementem funkcjonowania struktur społecznych. Nie powinno się zatem uznawać, że przestrzeń publiczna będzie od niego uwolniona. Wręcz przeciwnie – niestabilność, podział i brak zdefiniowania to warunki jej funkcjonowania, które Ana Janevski nazywa „żyzną glebą dla bardziej radykalnych i eksperymentalnych postaw w sztuce”. Antagonizm jest zachowaniem społecznym, jeżeli tylko zachowuje się uznane przez wszystkie strony zasady i warunki dyskursu. Założenie to jest szczególnie istotne w przypadku polskiej urbanistyki, która jest fizycznym odzwierciedleniem procesu transformacji ustrojowej i łączących się z nim konfliktów i oczekiwań.

Projektanci pragnący za nim podążać powinni więc sprzyjać różnorodności i unikać nadawania tworzonym przez siebie miejscom jednolitej tożsamości, która może stać się narzędziem ich trwałego przywłaszczania przez określone grupy społeczne. Nowe formy wiedzy i doświadczeń mogą powstać tylko dzięki wymianie zdań i idei, odbywającej się na ringu, którym jest niekontrolowana przez nikogo i akumulująca przeciwstawne treści przestrzeń.

Potencjalność zaistnienia wydarzeń o różnorodnym charakterze jest jedną z najistotniejszych cech miejsc, będących fizyczną reprezentacją miejskiej wspólnoty. Aby się jednak pojawiła, przestrzeń publiczna musi zaspokajać szereg potrzeb, które według Henriego Lefebvre’a obejmują potrzeby: otwartości, bezpieczeństwa, przygody, spotkań i izolacji, wydatkowania energii, widzenia, słyszenia, dotykania i smakowania, a także skłonności do niekomercyjnej aktywności twórczej czy zabawy. Powinna ona zatem sprzyjać rozmaitym formom zagospodarowania, umożliwiając z jednej strony zorganizowanie plenerowej dyskusji, koncertu, czy wystawy, z drugiej natomiast udostępniając miejsca odpoczynku i biernej obserwacji dla wszystkich grup społecznych i wiekowych. Obecność ludzi w danej przestrzeni jest znakiem dla innych, że „coś się dzieję”. W ten sposób zostaje wprawiona w ruch śniegowa kula: interakcje są magnesem przyciągającym inne interakcje, a aktywność staje się największym obiektem uwagi i zainteresowania.

Duński urbanista Jan Gehl, zastanawiając się nad strategiami poprawy jakości funkcjonowania środowiska miejskiego, wyróżnił trzy jej rodzaje związanych z nim aktywności: działania konieczne (takie jak podróż z domu do miejsca pracy), opcjonalne (na przykład zatrzymanie się na ławce w celu podziwiania architektury) i społeczne (związane z tworzeniem relacji). Dobre przestrzenie publiczne powinny sprzyjać formowaniu się biernych i czynnych relacji pomiędzy ich użytkownikami, a więc umożliwiać działania opcjonalne przez zapewnienie odpowiedniego otoczenia i prowokować do tworzenia miejskiej wspólnoty. Ich kształt i rozmiar odgrywają w tym procesie znaczącą rolę. Proksemika uczy, że rozmowa może się nawiązać tylko wtedy, kiedy odległość pomiędzy jej uczestnikami nie jest większa niż trzy metry. Powyżej siedmiu metrów tracimy normalny kontakt z drugą osobą, a powyżej siedemdziesięciu metrów przestajemy ją rozpoznawać. Z tego powodu olbrzymie i monumentalne place zazwyczaj nie są wypełniane treścią w takim stopniu jak kameralne ulice wielu starówek, które są w stanie zaoferować zarówno bliskość, jak i izolację.

Jeżeli urbanistykę uznamy za rodzaj stosowanej sztuki społecznej, to przestrzeń publiczna jest jej najważniejszym tworzywem. Wysiłek odzyskania miejsc, które neoliberalna gospodarka spisała na straty jest walką o odzyskanie podmiotowości miejskich wspólnot. Mają one tym większą wartość, im bardziej różnorodne są aktywności i procesy przez nie generowane. Trwale uformowana przestrzeń, która jest dobra dla „ogółu” to pusty slogan, przywołujący nostalgię za wyidealizowanymi czasami dawnej świetności urbanistyki. Tak jak nie istnieje jednolita tożsamość i preferencje jej mieszkańców, tak nie należy przywiązywać się do określonego charakteru placów i ulic. Niech pozostaną one tłem dla aktywności i idei, które wciąż na nowo są produkowane, negocjowane i obalane. 

Autor: Łukasz Stępnik - architekt, jeden z redaktorów kwartalnika „Rzut” i bloga
teoriaarchitektury.blogspot.com.

Zobacz także: