Andrzej Matuszewski, Postępowanie, 1969 (51-54/54)

„6 maja 1969 roku czterdzieści dziewięć – zgodnie z programem autora – starannie wybranych osób stawiło się przed galerią „odNOWA” na kilka minut przed godziną 20:00 w poczuciu, że zdarzy się coś wyjątkowego. Potem już nikt nie mógł wejść do środka.

Zaczęło się tak, jak było zapowiedziane – punktualnie o 20:00

Zarówno rozesłanie imiennych zaproszeń, jak również ścisłe przestrzeganie punktualności świadczyło, że mamy do czynienia ze zdarzeniem sterowanym od samego początku, wbrew powszechnej opinii na temat happeningu jako działania spontanicznego pełnego niewiadomych.  W tym wypadku już na samym wstępie wyczuwało się mechanizm eliminacji według określonego programu, co dotyczyło zarówno osób zaproszonych, jak i samego przebiegu zdarzenia, pod które najwyraźniej podłożono konstrukcję. I tak też było.

Godzina 20:00 Zaczęło się. Schodzimy po schodach Galerii. Kierunek ruchu jest od początku zdeterminowany. Nie sposób było go nie przyjąć. Po prawej stronie stworzonego sztucznie korytarza stoją zbudowane z płyt pilśniowych małe pokoiki-boksy, starannie odizolowane – zarówno od widzów, jak i od siebie – ściankami. Żeby zobaczyć, co dzieje się wewnątrz boksu, trzeba było zajrzeć do każdego z nich z osobna przez mały prostokątny wizjer wycięty w ścianie. Tak więc każdą ze scen, jakie tam się działy, mogła oglądać w tym samym czasie tylko jedna osoba. To zapowiadało i gwarantowało intymność obcowania ze wszystkim, co miało miejsce w owych dziewięciu pokoikach.

Sceny, całkowicie odizolowane, działy się jednocześnie. Akcja w nich nie ustawała. Nie można ich było zobaczyć razem, tylko po kolei, według określonego porządku narzuconego przybyłym. Pozornie były to scenki zwyczajne, przedstawiające czynności bardzo proste, codzienne. W jednym pokoiku, nazywając umownie, dziewczyna monotonnym ruchem metodycznie prasowała biały materiał. Obok w boksie chłopak i dziewczyna owijali starannie sznurem jakiś pokaźny pakunek; sznur był gruby, gesty poważne, skupione, paliła się świeczka. W kolejnym boksie, na ustawionym pośrodku łóżku, siedziała naga kobieta i czesała się, a pod kołdrą, pół przykryty, leżał mężczyzna, też nagi. Leżał zupełnie obojętnie, odwrócony plecami do kobiety. W następnym boksie mężczyzna siedzący na krześle strugał nożem gruby patyk; metodycznie, miarowo, pochłonięty funkcją. W kolejnym pomieszczeniu, za frontalnie ustawionym stołem, siedziała naga para, chłopak i dziewczyna; oboje z namaszczeniem jedli pieczone kurczaki, trzymając je w palcach, jako że nie było ani talerzy, ani sztućców. W następnym boksie dziewczyna miarowo, beznamiętnie kroiła chleb, długi nad wyraz; miał chyba ze dwa metry i był specjalnie upieczony. Dalej fotograf robił bez przerwy zdjęcia dziewczynie zmieniającej stale pozy, a następnie przez specjalny otwór w ścianie wyrzucał dla przybyłych odbitki, które zabierano. Następnie chłopak w ciemnym garniturze, bardzo starannie ubrany, uroczyście mył plecy nagiej dziewczynie siedzącej na krześle, zanurzając gąbkę w stojącej na podłodze miednicy z wodą. W ostatnim pokoiku mężczyzna i kobieta siedzieli przy stole i wycinali – jak coś prywatnego – obrazki z gazet i nadziewali je na stojące szpikulce.

A więc prasowanie, pakowanie, czesanie, spanie, struganie, jedzenie, przygotowywanie posiłku, fotografowanie, mycie, wycinanie – czynności najprostsze, najbardziej banalne. Równocześnie w każdej scenie można było wyczuć ledwo dostrzegalne odstępstwo od rzeczywistości codziennej, jakby malutki znak zapytania. Brak erotyzmu w sytuacjach erotycznych, czy brak apetytu przy jedzeniu. Wszystkie czynności wykonywane były mechanicznie i bezosobowo. Wszystkie osoby biorące udział w scenach w boksach były idealnie pozbawione osobowości, były niejako kółkiem w ślepym agregacie rzeczywistości. Na zasadzie przewrotności erotyzm występował w sytuacjach ascetycznych, natomiast sytuacje stricte erotyczne były beznamiętne.

Każdy z uczestników zaglądał do wszystkich otworów, niektórzy czynili to parę razy, na zmianę, to tu, to tam. Inni bezładnie krążyli po korytarzu otoczeni tym, co działo się w boksach lub obok nich. Poruszanie utrudniały rozsypane na podłodze piłeczki ping-pongowe. Poruszanie stało się dziwnie nienormalne. Nie można było zwyczajnie postawić nogi; trzeba było starać się albo je omijać, co było utrudnione, albo chodzić po nich. Zaczęto się nimi rzucać. Po pewnym czasie impuls ogarnął wszystkich obecnych. Akcje w boksach trwały nadal. W pewnym momencie zaczęto wyrzucać piłeczki przez szczeliny pod sufitem boksów, z nadzieją trafienia kogoś. Była w tym jakaś agresja, jakieś działanie, może nie sprecyzowane, ale czytelne w intencjach. Jakaś chęć poruszenia tamtych obojętnych, zautomatyzowanych, dotknięcia ich przez piłeczkę, zakłócenia ich spokoju, metodyczności w wykonywaniu czynności, ich – jak się okazało – drażniącej obojętności. Tak począł się zarysowywać instynktowny protest przeciwko wyobcowaniu, odrębności, inności, przeciwko obojętności. Protest ten wywoływał spontaniczną, zbiorową akcję uczestników, akcję, która jednak miała wpływ na scenki w boksach.

Kiedy niektórym wydawało się, że to koniec happeningu, nagle rozsunęła się długa ściana korytarza. W przestronnym pomieszczeniu znajdowały się stoły zsunięte w podkowę, nakryte białymi obrusami. Za stołami siedziało kilkanaście pięknych pań. Były to manekiny ubrane w codzienne, zwyczajne stroje. Pustych miejsc było tyle, ilu uczestników zdarzenia, a więc czterdzieści dziewięć. Miejsca zostały stopniowo pozajmowane. Nastąpił moment oczekiwania. Wtedy wniesiono długą deskę, a na niej ten niebywale długi chleb pokrojony wcześniej. Było to niejako przedłużenie sceny z boksu, ale już w innym wymiarze, w innej sytuacji. Po pewnym czasie wniesiono pieczone kurczaki. I znów, jak w scenie w boksie, każdy musiał wziąć swoją część do ręki, nie było żadnych talerzy ani sztućców. Zmuszeni do rozrywania kurczaków rękami, uczestnicy uczty powoli zabrali się do jedzenia. Chleb był zwyczajny, kurczaki też. Jedzono dziwnie żarłocznie. Agresja przejawiała się w rozrywaniu kurczaków i w samym jedzeniu, które też było agresywne. Częstowano kurczakami manekiny i siebie nawzajem. W jedzeniu wyczuwało się jakiś akcent seksualny; pewnie była to także reakcja na tamtą scenę w boksie.

Zaznaczyła się stopniowa zmiana nastroju sali. Trudno było oprzeć się refleksji, że piłeczki, sceny w boksach, kurczaki jedzone w boksie przez nagą parę i teraz przez uczestników, rozebrane manekiny, były niejako stopniowanym testem badającym ludzkie odruchy ujawniane przez mechanizmy prowokacji, przeprowadzanym perfidnie prostym sposobem. Wystąpiły gwałtowne i agresywne zachowania z rzędu działań kierowanych biologizmem ludzkim. Jedzono , ale zupełnie inaczej niż w scenie w boksie; tam byli nadzy, tu ubrani, tam byli obojętni, tu żywiołowo reagujący. Pojawiły się elementy, których pozbawione były sceny w boksach. Całej tej euforycznej biesiadzie towarzyszyły jakieś dźwięki z niewidocznych głośników. Okazało się, że w części pierwszej happeningu, tej ze scenami w pokoikach, ukryte były mikrofony rejestrujące to wszystko, co się tam działo. Nagrywane to było na taśmę. Rozmowy, gwar, słowa zdziwienia, reakcje, odgłosy rzucanych piłeczek – wszystko zostało teraz odtworzone i biesiada trwała na tle tamtych reakcji, tamtego zachowania, w czym się wszyscy po pewnym czasie już zorientowali. Nastąpiło zderzenie czasów, miniony znów stał się aktualny, czasy wymieszały się. A wszystko znów było razem nagrywane.

Kiedy już jedzenie dobiegło końca, został wprowadzony kolejny motyw z boksu. Była to jakby dalsza faza rozwojowa owej sceny, w której chłopak i dziewczyna owijali sznurkiem pakunek. Teraz wniesiono ten pakunek i postawiono na stole. Leżał przez minutę i nie bardzo było wiadomo, co to miało znaczyć. Po chwili ktoś zaczął otwierać pudło. Dołączyli inni. Wreszcie udało się je otworzyć. W momencie otwierania ukazała się biała masa, która w zetknięciu z powietrzem poczęła rosnąć i puchnąć – rosła, wylewała się z pudła, na stół, potem już na podłogę, jej objętość powiększała się. To był jakby wybuch białej masy, czegoś nieokreślonego; było w tym coś groźnego, niewiadomego, nie do ujarzmienia. Na stołach walały się kości po kurczakach, niedojedzone kawałki chleba. Wszystko zaś pokrywała ta rosnąca masa, której było coraz więcej. Zmienił się nastrój – przedtem niefrasobliwy, euforyczny, teraz nagle ściszał się; to niewiadome zastanawiało, mogło budzić refleksje.

Nagle zgasło światło. Zapaliło się natomiast na schodach wiodących w górę, na piętro. Koniec. Odgłosy z głośników urwały się. W ciemności prawie wszyscy zaczęli wychodzić. Przepychanie, omijanie białej masy na podłodze, kości chrzęszczące pod stopami. Podczas wychodzenia dał się słyszeć akompaniament trzasku miażdżonych na podłodze kości.
Przerwanie uczty nastąpiło nagle, w oznaczonej minucie, zgodnie z planem autora. Wszyscy wychodzili, szli na piętro, a odbywało się to na tle odtwarzanego z głośników na schodach nagrania odgłosów schodzenia do Galerii na początku zdarzenia.

Wychodzono. Odgłosy kroków wychodzących mieszały się z odtwarzanymi odgłosami schodzących do Galerii. Klamra Finalna. Był to koniec happeningu „postępowanie”. Wszyscy weszli na piętro, rozsiedli się w fotelach. Patrzyli na siebie zmieszani. Było dziwnie cicho, nikt nie mówił.

Nikt z obecnych nie widział autora „Postępowania”, choć można było podejrzewać, że tym razem on obserwował zachowanie uczestników przez jakiś wziernik. Okazało się potem, że autor był cały czas w pokoju obok, miał kontakt radiowy ze swoim asystentem w galerii, który relacjonował autorowi wszystko, co się działo, informował o przebiegu zdarzenia, a autor, Andrzej Matuszewski, tylko wydawał dyspozycje, sterował wydarzeniem z ukrycia.

[Jerzy Ludwiński, Andrzeja Matuszewskiego „Postępowanie”, w: Sztuka otwarta. Prateatr. Cz. I. Kreacje plastyczne. Teatralizowany rytuał, Wrocław 1980]


Strony: 1 2


Strony: 1 2